wtorek, 31 sierpnia 2010

Sierpień się żegna...


Jedzenie od zawsze było dla mnie przyjemnością, ale poziom który odczuwam teraz, nawiązując z nim bliski kontakt - jest 457% wyraźniejszy. Na tym etapie są to ciarki na twarzy oraz ciele. I soczystość, która sprawia że podczas ugryzienia owocu przyjemnie się krztuszę... :)

Po moich 26 dniach poznałam sporo nowych smaków. Surowych smaków :) Nie mam narazie ambicji i zmysłu do wymyślania potraw i eksperymentowania za bardzo w kuchni, jak narazie wciąz jestem zakochana w prostych sałatach z oliwą i sokiem z cytryny. Działają na mnie tak bardzo energetycznie i alkalizująco...

Wczoraj zrobiłam pierwsze surowe ciastka, które przyznam że bardzo smakowały. Były to ciastka ze zmiksowanych fistaszków i daktyli w proporcji 3:2. Otoczone w sezamie. Niepowtarzalność tej słodyczy wynagrodziła nawet fakt, że nie były kruche :) Zdarzyło mi się również przyrządzić puree z kalafiora i sporo różnych przypadkowych lecz zawsze dobrze smakujących wersji pesto. A najbardziej zaskakującym smakiem okazała się dla mnie surowa cukinia i surowe, lekko zamarynowane pieczarki :)

W najbliższej kolejności czaję się na zrobienie jakiejś zupy i wyszukanie najlepszego sposobu na pochłanianie surowych buraczków :) W planie jest również intensywne korzystanie z tanich pomidorów, ogórków i śliwek. To tyle, jeśli chodzi o jedzenie...

piątek, 27 sierpnia 2010

Juhuu!


Ten czas wydaje się być najbardziej odpowiednim na intensywne poczynania owocowo - warzywne. Ta dostępność i te ceny! już za dwa miesiące pozostaną tylko pięknym wspomnieniem. Więc cieszę się i doceniam, że idea witariańskiego odżywiania pojawiła się u mnie akurat teraz - latem...

Zawsze kochałam się w warzywach, ale bardzo rzadko wybierałam opcje surowego ich konsumowania. A owoce? Nie wiedzieć czemu były dla mnie na drugim, piątym lub nawet dziewiątym planie. Nie wiedziałam wtedy, jak wiele tracę zastępując to wszystko gotowaniem, smażeniem i pieczeniem...

Równolegle z objawieniem, jakim było dla mnie pierwsze wczytanie się w koncepcję surowej diety, pojawił się również wątek istoty prawidłowej gospodarki kwasowo-zasadowej w organizmie. Już podczas pierwszego wieczora, który poświęciłam na pozyskiwanie informacji na w.w. tematy, znalazłam odpowiedzi na sporą liczbę problemów, nad którymi zastanawiałam się przez parę lat wstecz.

Te owe "objawienie" zdarzyło się 6 sierpnia, i już od 7-go wprowadziłam raw food w ok. 60-75% do mojej diety. Nieśmiało wymyśliłam wtedy, że będę zaczynać dzień na surowo (do godziny 12.00). W praktyce okazało się jednak, że było mi z tym tak dobrze, że nie ruszyłam niczego innego do 15.00 - po minięciu której zresztą wcale nie miałam ochoty rzucić się na przetworzone czy gotowane. Po minięciu której potrafiłam i potrafię usłyszeć o co jeszcze, o jaki bonus prosi moje ciało.

Dziś doliczyłam się już 21-go dnia tej niemałej metamorfozy. Czyli już 3 tygodnie, od kiedy nie zaczynam dnia herbatą, kawą czy pankejkami. Zaczynam wodą, o którą proszą się zaspane "cząstki mnie samej", a kiedy się napoją funduję im mixację liści i owoców. Lubię ten moment. Moment kipiącej energii.

Moje odżywianie nie jest w 100% raw. Waha się i trudno mi praktycznie oszacować ten procent. Wciąż jeszcze mam problem aby odstawic niektóre produkty, takie które powinnam odłożyć, bo nie są dla mnie dobre. Mam nadzieję, że znajdę na to rozwiązanie.

Te pierwsze dni zauroczenia witarianizmem wspominam bardzo dziwnie. Bardzo dużo spostrzeżeń i myśli. Aż tak wiele, że do dnia dzisiejszego nie potrafiłam tego w żaden sposób zapisać. Żałuję, bo dziś ten pierwotny entuzjazm już nie jest tak wyrazisty. Dzisiaj jestem już z tą dietą jakby oswojona.

Sama nie wiem o czym będzie ten blog. Czy będą to zdjęcia i przepisy? A może moje prywatne rozważania i dylematy? Nie wiem, ale potrzebuję tej e-przestrzeni.

Z pozdrowieniami. Anna.