wtorek, 19 października 2010

Zamiana

Robi się coraz mroźniej. Po odsłonięciu rankiem żaluzji widzę szron. Nierzadko w moim domu również odczuwam zimno, choć być może w większości z powodu braku większej aktywności...
Ale czując ten chłód i przeszywający dreszcz każdego dnia - wiem już na pewno, że mój witariański pociąg nie posunie się naprzód o tej porze roku. Zatrzymuję się więc w tym miejscu, w którym jestem taraz...
I aż do wiosny poczekam na pełniejszy rozkwit zdarzeń.
Myślę, że jeśli uda się przezimować na 60-75 % Raw - to będzie już bardzo Ok i niemały wyczyn.
A że się uda to wiem, bo idzie lekko i bardzo bardzo przyjemnie :)


Niestety dziwnie tęsknie za poprzednim blogiem, wiec wracam tam .
Systematyczne pisanie notek pod tym adresem jak widać mi nie wychodzi. Coś nie tak z obecną tutaj aurą :)
Brzmi niedowierzalnie... ale jednak.

Oczywiście stworzę Raw kategorię przepisów, której wczesniej nawet nie było. Także zapraszam gorąco/


piątek, 15 października 2010

Niuki

Czasem szkoda mi mojej Niuki, że wprost ze schroniska, trafiła akurat do mnie - osoby głównie roślinożernej. Gdy przygotowuję posiłki, ona lubi obserwować co czynię. Wydaje się, jakby miała nadzieję, że za chwilę wyciągnę z lodówki coś mięsnego... lecz niestety (dla niej) nic takiego się w niej nie mieści.
Często widzę w jej oczach rozgoryczenie i niesmak, kiedy wpatruje się w mój talerz nie dostrzegając nic odpowiedniego dla siebie... Chciałabym nauczyć/przekonać ją... ale jest oczywistym, iż koty są mięsożerne.
Z natury... i nikt i nic tego nie zmieni !


Poczytuję trochę o konserwantach i dodatkach do żywności. Okazuje się, że nic nie jest bezwzględnie zdrowe lub niezdrowe, ile źródeł - tyle opinii. Najbardziej nie lubię tego typu względności...

poniedziałek, 4 października 2010

Nie rozumiem...


Dziś Dzień Zwierzątek. Szkoda, że nie wymyślono na tą cześć Zakazu ich konsumowania. Czy jeden dzień, 24 godziny... to zbyt duże wyrzeczenie dla normalnego mięsożercy? Jeden malutki dzień na cały długi rok...

Przypadkowo natrafiłam po poludniu na urywek jakiegos programu w TV. Pierwszy rzut - spaceruje kobieta wraz z przewodnikiem (?) po parku, gdzie można oglądać żubry. Ujęcie nr 2... pan przewodnik przygotowuje i podaje do stołu kotlety z tego zwierzęcia... kobieta nr 1 oraz kobieta nr 2 są wniebowzięte!
I tylko jedno zdanie zapamietałam... Pani pyta pana zajadając: Ale jakto? przecież one są pod ochroną.
Pan odpowiada: Tak, ale ten został upolowany zimą...

Czasem myślę, że powinnam urodzić sie na zupełnie innej planecie.

sobota, 2 października 2010

Sama


Weekend spędzony w domu, w moim ulubionym osamotnieniu... Muszę zdecydowanie położyć kres swoim destrukcyjnym przyzwyczajeniom do bycia SAMĄ. Nie działa to na mnie dobrze. A jakby mogło...
Nawet nie zauważyłam momentu, w którym powoli przestałam potrzebować obecności drugiego człowieka. Jest na tyle niebezpiecznie, że na tę chwilę każdy kontakt z KIMŚ wymaga ode mnie dziwnego wysiłku, podczas gdy dla normalnego człowieka jest przecież czystą przyjemnością, oczywistością i koniecznością. Trochę się boję...

piątek, 24 września 2010

Sałatka - perfect lunch!


Mam blender i odzyskałam zadowolenie. Kremowe shejki dały światło nowym nadziejom. Różnica pomiędzy nimi, a tymi przyrządzanymi ręcznym mixerem, starym niczym PRL, jest kolosalna :) teraz dopiero nabieram ochoty na kombinowanie, eksperymentowanie ze składnikami i proporcjami koktajli, które uśmiechają się do mnie każdego ranka. Modlę się jedynie o jedno... żeby ten taniutki sprzęt za szybko mi nie podziękował... bo wiadomo, że nie dam mu odpocząć ani jednej doby :)

Kosztem tego cacka zostałam na tą chwilę bez grosza, ale za to z całkiem pełną lodówką i blatem niczego sobie. Przez kilka dni nie umrę :) sałatek powstanie masaaa...


A oto moje ulubione składniki sałatkowe :)
  • LIŚCIE :) och... kocham liście i zawsze kochałam, moje porzekadło brzmi "posiłek bez liści posiłkiem straconym", oczywiście sama nierzadko stosuję wyjątki kiedy liści w domu brak... ale jeśli tylko mogę, to używam... szpinaku, sałat, kapust, rukoli, selera, pietruszki... liście są podstawą!
  • POMIDORY... soczyste są i przebojowe :) pewnie nie ma osobnika na Ziemi, który nie trawi tych owoców, no bo jak można ? w pomidorach jest coś magicznego, przemawia za tym barwa, zapach, smak i struktura. Więc jeśli tylko dysponuję pomidorami - wnet lądują w sałatkowej misie...
  • PIECZARKI, osobiście stosuję dwa sposoby ich preparowania - marynuję plasterki w mieszance oliwy i soku z cytryny przez 1h w lodówce, albo płasko rozłożone plasterki traktuję solą morską i pieprzem cayenne, i tez odstawiam na ok godzinę. Do obu wersji zdarza mi się czasem dodac zioła, imbir lub cynamon :)
  • ORZECHY... oj uwielbiam, i mimo tego, że nie powinnam ich łączyć coniekiedy z innymi.. łączę... i czuję, że nie jest to dla mojego organizmu wielce złe. Ostatnio jestem zakochana w fistaszkach, dzisiaj kupiłam na targu "te z włoch"... ale dozwolone są każde i każde są dla mnie pociągające :) a przy tym wszystkim niesamowicie sycą sałatkę. Oczywiście staję na baczność z ich ograniczeniem...
  • NASIONA i KIEŁKI, z nimi różnie, nie stać mnie na superfoodsy więc dysponuję lnem, sezamem, słonecznikiem i dynią - zależnie od dnia i godziny :) Generalnie stosuję je zamiennie z orzechami, a przynajmniej tak bym chciała.... Nasionka czynią sałatkę chrupiącą... to mi bardzo odpowiada :) Jeśli mowa o kiełkach to hoduję tylko fasoli mung, one fajnie udają się w zwykłym słoiku. Na inne jeszcze nie mam pomysłu...
  • INNE - wcale mniej ważne! - cudowne... różyczki kalafiora, ogórek, cukinia, rzodkiewka, por, papryka, seler naciowy, świeża kukurydza i groszek...
  • AWOKADO - wiem, że odżywcze, smaczne... lecz rzadko mam do niego dostęp. Ostatnio, kiedy zdołałam je upolować - wmasowałam cały owoc w sałatkę, zjadłam... i było mi konkretnie źle przez 2 h, stąd uwaga - max 1/2 awokado na raz :) ale kochane jest... ( i zdecydowanie nie potrzeba już wtedy oliwy ani orzechów/nasion )
  • CEBULA & CZOSNEK :) proste... - jeśli są, to czynią sałatkę na ostro. Mi to bardzo odpowiada, ale czosnku staram sie używac sporadycznie, bo to silny antybiotyk Raz i silny odstraszacz Dwa. Cebula, zwłaszcza ta biała lub młoda wydaje się być niewinna... :) Jeśli mowa o ostrości to czasem (czyt. zawsze wtedy kiedy mam) wrzucam dość sporo papryczki chilli, to jej sezon!
  • SOS... czyli powłoka, która skleja wszystkie składniki i nadaje im pewien posmak; a także ochrania przed utlenieniem :) u mnie oliwa i sok z cytryny to zestaw najulubieńszy. Mam nadzieję, że wkrótce bedę mogła sobie pozwolić na eksperymentowanie z róznymi olejami (jest ich sporo). Narazie ten zestaw mnie zaspokaja, chociaż czasem jeśli brak cytryny zmuszona jestem do użycia octu jabłkowego lub ryżowego.
  • PRZYPRAWY - sól morska, pieprz świeżo mielony, świeżo mielona gorczyca, pieprz cayenne, suszone zioła (jeśli nie ma świeżych), cynamon, imbir... inne
  • OWOCE - świeżych raczej nie dodaję, suszone w przypadku - gdy są widoczne braki w warzywach :)
To tak mniej więcej wyglądaja moje lunchowe sałatki :)

poniedziałek, 20 września 2010

Napięcie...


Przez ostatnie dni nieco postradałam rozum. Czasem po prostu napięcie spowodowane moją sytuacją życiową przybiera postać tak olbrzymią, że wszystkie malutkie wartości które żyją we mnie gdzieś obok tego "giganta", przestają mieć sens. Mimowolnie są rzucone mu na pożarcie...
Nie jest łatwe odbudowanie ich na nowo, ale staram się bardzo za każdym razem. Postaram się też teraz, od dzisiaj. Zrobiłam niewielkie zakupy warzyw i owoców i startuję z nową energią i entuzjazmem. Tym bardziej, że już w środę znowu będę posiadaczką miksera. Bez niego czułam się jak bez jednej ręki...

Potajemnie zastanawiam się dlaczego prawie wszystko co posiada moc rozładowania napięcia - jest przy tym destrukcyjne. Alkohol, używki, jedzenie... Czy zna ktoś inny, normalny, szybki, tani i nietoksyczny sposób ? Wiem, że sport jest idealny. W moim przypadku świetnie sprawdza się bieganie, ale nie zawsze mogę sobie na to pozwolić, nie zawsze na to zasłużę...

Any suggestion ?

czwartek, 9 września 2010

Mikser is dead...


Zdaje się, że już miesiąc za mną... od kiedy do 15.00 żywię się na żywo :) Ten sposób jedzenia jest magiczny, choć nie zawsze jestem w stanie aż tak to doceniać.  Ale nie znudził się i wciąż jestem zauroczona tym, jak wiele dobrego dla mnie robi. Jedynym problemem, powaznym... jest to, ze zepsuł się mój mixer z PRL-u... mój jedyny sprzęt miksuje tylko i wyłącznie banany i miękkie liście sałaty. Zero pesto, zero gaspacho z papryką.... zero szejka z kapustą !!! ;(

Jestem bardzo niezadowolona z faktu zepsucia mixera, nie wyobrażam sobie dalszego kucharzenia bez niego. To oczywiscie nie jest pretekst, żeby zaprzestać aprobowania raw food, alę.... kurcze.... utrudnienie się czyni. Bo ja... puki co... wciąż pozostaję bez przychodów...

Z witarianizmem jest tak, że mega ważne jest codzienne doinformowanie. Kiedy tylko pozwolimy sobie na przerwę... wracamy do rzeczywistości, którą rządzi tradycyjny posiłek. Wystarczy jeden artykuł dziennie, żeby nie zwątpić i nie zapomnieć... To bardzo istotne. Nie przestaję czytać :)

wtorek, 31 sierpnia 2010

Sierpień się żegna...


Jedzenie od zawsze było dla mnie przyjemnością, ale poziom który odczuwam teraz, nawiązując z nim bliski kontakt - jest 457% wyraźniejszy. Na tym etapie są to ciarki na twarzy oraz ciele. I soczystość, która sprawia że podczas ugryzienia owocu przyjemnie się krztuszę... :)

Po moich 26 dniach poznałam sporo nowych smaków. Surowych smaków :) Nie mam narazie ambicji i zmysłu do wymyślania potraw i eksperymentowania za bardzo w kuchni, jak narazie wciąz jestem zakochana w prostych sałatach z oliwą i sokiem z cytryny. Działają na mnie tak bardzo energetycznie i alkalizująco...

Wczoraj zrobiłam pierwsze surowe ciastka, które przyznam że bardzo smakowały. Były to ciastka ze zmiksowanych fistaszków i daktyli w proporcji 3:2. Otoczone w sezamie. Niepowtarzalność tej słodyczy wynagrodziła nawet fakt, że nie były kruche :) Zdarzyło mi się również przyrządzić puree z kalafiora i sporo różnych przypadkowych lecz zawsze dobrze smakujących wersji pesto. A najbardziej zaskakującym smakiem okazała się dla mnie surowa cukinia i surowe, lekko zamarynowane pieczarki :)

W najbliższej kolejności czaję się na zrobienie jakiejś zupy i wyszukanie najlepszego sposobu na pochłanianie surowych buraczków :) W planie jest również intensywne korzystanie z tanich pomidorów, ogórków i śliwek. To tyle, jeśli chodzi o jedzenie...

piątek, 27 sierpnia 2010

Juhuu!


Ten czas wydaje się być najbardziej odpowiednim na intensywne poczynania owocowo - warzywne. Ta dostępność i te ceny! już za dwa miesiące pozostaną tylko pięknym wspomnieniem. Więc cieszę się i doceniam, że idea witariańskiego odżywiania pojawiła się u mnie akurat teraz - latem...

Zawsze kochałam się w warzywach, ale bardzo rzadko wybierałam opcje surowego ich konsumowania. A owoce? Nie wiedzieć czemu były dla mnie na drugim, piątym lub nawet dziewiątym planie. Nie wiedziałam wtedy, jak wiele tracę zastępując to wszystko gotowaniem, smażeniem i pieczeniem...

Równolegle z objawieniem, jakim było dla mnie pierwsze wczytanie się w koncepcję surowej diety, pojawił się również wątek istoty prawidłowej gospodarki kwasowo-zasadowej w organizmie. Już podczas pierwszego wieczora, który poświęciłam na pozyskiwanie informacji na w.w. tematy, znalazłam odpowiedzi na sporą liczbę problemów, nad którymi zastanawiałam się przez parę lat wstecz.

Te owe "objawienie" zdarzyło się 6 sierpnia, i już od 7-go wprowadziłam raw food w ok. 60-75% do mojej diety. Nieśmiało wymyśliłam wtedy, że będę zaczynać dzień na surowo (do godziny 12.00). W praktyce okazało się jednak, że było mi z tym tak dobrze, że nie ruszyłam niczego innego do 15.00 - po minięciu której zresztą wcale nie miałam ochoty rzucić się na przetworzone czy gotowane. Po minięciu której potrafiłam i potrafię usłyszeć o co jeszcze, o jaki bonus prosi moje ciało.

Dziś doliczyłam się już 21-go dnia tej niemałej metamorfozy. Czyli już 3 tygodnie, od kiedy nie zaczynam dnia herbatą, kawą czy pankejkami. Zaczynam wodą, o którą proszą się zaspane "cząstki mnie samej", a kiedy się napoją funduję im mixację liści i owoców. Lubię ten moment. Moment kipiącej energii.

Moje odżywianie nie jest w 100% raw. Waha się i trudno mi praktycznie oszacować ten procent. Wciąż jeszcze mam problem aby odstawic niektóre produkty, takie które powinnam odłożyć, bo nie są dla mnie dobre. Mam nadzieję, że znajdę na to rozwiązanie.

Te pierwsze dni zauroczenia witarianizmem wspominam bardzo dziwnie. Bardzo dużo spostrzeżeń i myśli. Aż tak wiele, że do dnia dzisiejszego nie potrafiłam tego w żaden sposób zapisać. Żałuję, bo dziś ten pierwotny entuzjazm już nie jest tak wyrazisty. Dzisiaj jestem już z tą dietą jakby oswojona.

Sama nie wiem o czym będzie ten blog. Czy będą to zdjęcia i przepisy? A może moje prywatne rozważania i dylematy? Nie wiem, ale potrzebuję tej e-przestrzeni.

Z pozdrowieniami. Anna.